Nowy-9Kartka z kalendarza historii: 75 lat temu, 1 lutego 1944 r. bohaterscy młodzi ludzie - żołnierze AK dokonali udanego zamachu i wykonali wyrok śmierci na niemieckim kacie Warszawy - gen. Franzu Kutscherze...

 

 

 Podobny obraz

 

Nowy-9

      Scena wykonania wyroku na Kutscherę z filmu „Generał „Nil”, 2009 r.          / fot. WFDiF

 

 

75 lat temu, 1 lutego 1944 r. żołnierze oddziału specjalnego (dywersyjnego) - Kedywu Komendy Głównej Armii Krajowej w Alejach Ujazdowskich w Warszawie dokonali brawurowej akcji i wykonali wyrok na gen. Franzu Kutscherze, dowódcy SS i Policji dystryktu Warszawa.

 

Wyrok na gen. Franza Kutscherę został wydany przez legendarnego dowódcę Kedywu, gen. Augusta Emila Fieldorfa, pseud. „Nil”. Akcję przeprowadzili żołnierze zgrupowania „Agat”, później Batalion „Parasol”.

 

Franz Kutschera był dowódcą SS i policji niemieckiej w okręgu warszawskim od 25.09.1943 r.

Przeszedł w niesławie do historii, jako autor największych represji w okupowanej stolicy Polski. Pod jego zarządem zwiększyła się liczba łapanek i ulicznych egzekucji - stąd nazywano go katem Warszawy.

 

Od razu zastosował wobec ludności cywilnej terror na niespotykaną wcześniej skalę. Kutschera pilnie wypełniał zalecenia przełożonego dot. kar dla Polaków za zabicie każdego Niemca. Niemal każdego dnia dochodziło do łapanek, zaczęły się egzekucje na ulicy. Był również odpowiedzialny za liczne niemieckie zbrodnie popełnione w Warszawie, przede wszystkim za szereg ulicznych egzekucji, w których zginęły tysiące mieszkańców miasta.

 

Na trop Kutschery, który był bardzo dobrze zakonspirowany, wywiad Armii Krajowej wpadł przypadkiem. Aleksander Kunicki „Rayski”, szef komórki wywiadu oddziału „Agat”, który rozpracowywał Waltera Stamma - szefa Wydziału IV Gestapo, często penetrował dzielnicę policyjną. Tam zaobserwował pojawienie się limuzyny z nieznanym mu generałem. Od tego dnia „Rayski” śledził jego przyjazdy do budynku Gestapo i wkrótce ustalił, że mieszka on w Alei Róż 2 i nosi nazwisko Kutschera. „Rayski” o swoim odkryciu zameldował dowództwu Kedywu.

 

Akcję zaplanowano na 01.02. 1944 r. rano. 

 

W zespole egzekucyjnym uczestniczyło 12 osób. Oto Bohaterowie: Bronisław Pietraszewicz „Lot” - dowódca akcji, Stanisław Huskowski „Ali”, Zdzisław Poradzki „Kruszynka”, Michał Issajewicz „Miś”, Marian Senger „Cichy”, Henryk Humięcki „Olbrzym”, Zbigniew Gęsicki „Juno”, Bronisław Hellwig „Bruno”, Kazimierz Sott „Sokół”, Maria Stypułkowska-Chojecka „Kama”, Elżbieta Dziębowska „Dewajtis”, Anna Szarzyńska-Rewska „Hanka”.

 

Znak do rozpoczęcia akcji, sygnalizujący wyjście Kutschery z domu w Alei Róż, dała Maria Stypułkowska-Chojecka „Kama”. (zmarła w dn. 05.02.2016 r., w wieku 89 lat, odznaczona pośmiertnie Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę).

 

http://wpolityce.pl/historia/280825-zmarla-kama-laczniczka-batalionu-parasol).

 

Zamachu dokonano ok. godz. 9:00. Kutschera padł od kul Bronisława Pietraszewicza „Lot” i Zdzisława Poradzkiego „Kruszynka”.

,,Ciemnostalowy opel admirał Kutschery skręcił w Al. Ujazdowskie (…) o godz. 9.06 rano. Przed samochodem przejechała otwarta ciężarówka pełna niemieckich żołnierzy. Wzdłuż ulicy maszerował uzbrojony oddział SS. Zbliżanie się pojazdu zasygnalizowały umówionymi znakami kolejno trzy obserwatorki. Po mniej więcej 140 m zza rogu ul. Piusa XI wyjechał powoli jakiś samochód, który zablokował pojazd Kutschery. Niemal natychmiast chodnikiem z prawej strony wypadł „Lot” i z bliska władował całą serię ze stena w otwarte okno opla. Z drugiej strony nadbiegł „Kruszynka”, który powtórzył tę operację. Kutschera konał. Na dwóch napastników posypał się grad kul z niemieckich karabinów maszynowych. Ale równie silny grad pocisków i granatów ze strony polskiej – strzelali ukryci w pobliżu towarzysze zamachowców - utrzymywał ogień wroga pod kontrolą, w czasie gdy zbierano rannych, a cały oddział ładował się do pozostałych dwóch samochodów. O godz. 9.08 oba pojazdy oddaliły się z miejsca akcji."

 

Nowy-10 

Wizyta Heinricha Himmlera w niemieckim obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen (1941 r.). W długim płaszczu ówczesny Gauleiter Karyntii Franz Kutschera / Foto: Wikimedia Commons/Bundesarche

 

Odwet ze strony niemieckiej nastąpił bardzo szybko. Dzień po zamachu, 2 lutego 1944 r. w Alejach Ujazdowskich 21 Niemcy rozstrzelali 100 zakładników. Kolejnych 200 osób zamordowano tego samego dnia w ruinach Getta. Warszawę i okoliczne miejscowości obłożono kontrybucją finansową w wysokości 100 mln złotych. 

 

Później, aż do wybuchu Powstania Warszawskiego 1 sierpnia 1944 r., Niemcy zaprzestali wykonywania w Warszawie masowych egzekucji.

 

Co roku, w kościele św. Krzyża w Warszawie odprawiana jest msza św. w intencji poległych wówczas uczestników zamachu...”

 

Nowy-11 Zamach na Kutscherę - kadr z filmu „Generał Nil" Ryszarda Bugajskiego, 2009 r./ fot. WFDiF 

 

 O Batalionie „Parasol”
Oddział ten wywodził się z Grup Szturmowych Szarych Szeregów. Powstał w 1943 r. z 3. kompanii „Zośki”. Nosił kolejno kryptonimy „Agat” – anty-gestapo i „Pegaz” – przeciw gestapo. W czerwcu 1944 r. „Pegaz” przekształcono w liczący trzy kompanie Batalion „Parasol”. Wchodzącym w skład Kedywu Batalionem dowodził cichociemny – kpt. Adam Borys „Pług”. Do zadań oddziału należało przede wszystkim wykonywanie wyroków śmierci wydanych przez sądy podziemne na zbrodniarzach niemieckich. Oddział przeprowadził m.in. głośną Akcję Kutschera – likwidację dowódcy SS i Policji na dystrykt warszawski Franza Kutschery, tzw. kata Warszawy. W czasie Powstania Warszawskiego batalion przeszedł jeden z najcięższych szlaków bojowych Powstania, walcząc na Woli, Starym Mieście i Czerniakowie.
Żołnierze Kedywu to komandosi Armii Krajowej.

 

 

Wyrok na Kutscherę, cz. 1

 

 Wyrok na Kutscherę, cz. 2/Polskie Radio/Bartłomiej Makowski (red.)/Łukasz Haponiuk (graf.)

 

 

Akcja Kutschera - cz. 3 Polskie Radio/Bartłomiej Makowski (red.)/Łukasz Haponiuk (graf.)

INFOGRAFIKA Akcja Kutschera - Polskie Radio/Bartłomiej Makowski (red.)/Łukasz Haponiuk (graf.)

 

 Zobacz i poczytaj więcej autentycznych relacji...

https://www.polskieradio.pl/39/156/Artykul/773194,Akcja-Kutschera-75-rocznica-wyroku-na-kata-Warszawy-INFOGRAFIKA

 Podobny obraz

DLA PAMIĘCI O NASZYCH BOHATERACH...

Obejrzyj film. Przeczytaj poruszające, autentyczne relacje uczestniczek zamachu, nastolatek wtedy (15-17 lat!) – „Kamy” i „Dewajtis”…

 

https://www.youtube.com/watch?v=eZX39O40OXE   „Zamach”, reż Jerzy Passendorfer, film fabularny, 1958 r.

http://www.polskieradio.pl/39/156/Artykul/773194,Zamach-na-Franza-Kutschere

http://wyborcza.pl/alehistoria/1,135759,15329328,Zamach_na_Kutschere.html

 

Nowy-12 

„Zamach na dowódcę SS i policji dystryktu Warszawa SS-Brigadeführera (generała-majora) Franza Kutscherę był bodaj najbardziej spektakularną akcją polskiego podziemia przed wybuchem powstania warszawskiego.

Szef SSHimmler wysłał Kutscherę do Warszawy 25 września 1943 r. Zbiegło się to z zarządzeniem generalnego gubernatoraHansa Franka, by wobec ,,winnych utrudniania lub przeszkadzania w niemieckim dziele odbudowy" sądy doraźne orzekały kary śmierci, które miały być natychmiast wykonywane. Gdy Kutschera obejmował urząd, na ulicach Warszawy z rąk członków ruchu oporu ginęło nawet kilkudziesięciu obywateli III Rzeszy lub volksdeutschów miesięcznie (w październiku 1943 r. - 78). Kutschera postanowił sterroryzować Warszawę i zmusić dowództwo podziemia do złagodzenia walki.

 

Zaczęły się masowe łapanki i egzekucje publiczne na ulicach. Do końca 1943 r. na rozkaz KutscheryNiemcy dokonali w Warszawie większej liczby egzekucji niż w całym Generalnym Gubernatorstwie - mogło zginąć ponad 5 tys. ludzi. Pod rządami Kutschery codziennie ginęło w Warszawie ponad 40 osób!

 

W listopadzie 1943 r. podziemie wydało na Kutscherę wyrok śmierci. Zanim jednak żołnierze oddziału do zadań specjalnych Kierownictwa Dywersji (Kedywu) Komendy Głównej AK zastrzelili kata Warszawy, przez cały miesiąc wnaszpikowanej Niemcami dzielnicy rozpracowywały go trzy dziewczyny: Anna Szarzyńska-Rewska ps. „Hanka", Elżbieta Dziębowska ps. „Dewajtis" i Maria Stypułkowska-Chojecka ps. „Kama".

 

Bez ich rozpoznania akcja nie zakończyłaby się sukcesem. Trzy wywiadowczynie wzięły też udział w samym zamachu, wystawiając Kutscherę kolegom z oddziału.

 

Mirosław Maciorowski: Początkowo nie było nawet wiadomo, jak się nazywa człowiek, którego miałyście obserwować.

 

Maria Stypułkowska-Chojecka: Pierwsze wiadomości o Kutscherze przekazał nam "Rayski", czyli Aleksander Kunicki, specjalista od wywiadu, którego Kedyw oddelegował do naszego oddziału. To od niego dostałyśmy informację, że chodzi o Kutscherę. Przekazał nam też numer rejestracyjny jego samochodu i pokazał jego zdjęcie.

 

Rozpracowanie Kutschery prowadziłyście w Alejach Ujazdowskich. Jak wówczas wyglądała ta reprezentacyjna przed wojną ulica?

 

- W Alejach i ich rejonie, poczynając od ul. Piusa XI [dziś Pięknej], w stronę alei Szucha, Niemcy umiejscowili najważniejsze urzędy, m.in. siedzibę policji i gestapo. Wysiedlili stamtąd wszystkich Polaków. Do przylegającego do Alej Ujazdowskich parku Ujazdowskiego na spacer nikt raczej nie chodził, a przechadzki po Alejach też oznaczały ryzyko, bo nie było tam ani sklepów, ani instytucji, w których Polak miałby coś do załatwienia. Chodzili tam głównie uzbrojeni żandarmi, policjanci, gestapowcy, czasami maszerował oddział wojska.

 

Alejami jeździł tramwaj zerówka, ale "nur für Deutsche", czyli tylko dla Niemców. Po mieście krążył taki kawał: "Kiedy jest największy smród w Warszawie? Wtedy gdy mijają się dwie zerówki". W takich warunkach miałyśmy obserwować jednego z najpilniej strzeżonych ludzi, a potem jeszcze go tam zlikwidować.

 

Jak prowadziłyście obserwację?

 

- Przede wszystkim nie mogłyśmy tam zbyt długo przebywać, bo to wzbudziłoby zainteresowanie. Ja stałam zwykle na przystanku zerówki zaraz koło ul. Piusa XI i udawałam, że czekam na tramwaj. Ale jak przyjeżdżał, to odchodziłam, by po chwili wrócić i znów czekać. Tramwaje nie kursowały często, więc mogłam się tam trochę pokręcić i obserwować budynek komendantury SS i policji w Alejach 23, gdzie pracował Kutschera.

 

"Dewajtis" stawała w Alejach Ujazdowskich vis-a-vis alei Róż. Widziałam ją z przystanku. Ale gdy ona się tam pojawiała, to ja od razu nie schodziłam z posterunku, bo ktoś mógłby powiązać te fakty. "Dewajtis" widziała stamtąd kamienicę, w której mieszkał Kutschera. Natomiast "Hanka" stawała w bardzo różnych miejscach, i to ona przynosiła od "Rayskiego" informację, gdzie mamy stać, i jej też przekazywałyśmy wyniki obserwacji. Była łącznikiem między nami i "Rayskim".

 

Ile trwał przejazd Kutschery?

 

- Niecałą minutę, bo trasa miała sto kilkadziesiąt metrów. Codziennie około dziewiątej rano wyjeżdżał z alei Róż 2, skręcał w Aleje Ujazdowskie i podjeżdżał przed pałacyk komendantury SS. Tam była drewniana brama i budka, z której natychmiast wyskakiwał wartownik, i wrota się otwierały. Kierowca Kutschery wjeżdżał, a brama błyskawicznie się zamykała. Opel Admiral Kutschery miał specjalny żółty reflektor, w które wyposażone były limuzyny najważniejszych dygnitarzy, i gdy kierowca włączał to światło, wszyscy musieli go przepuścić. Od początku było jasne, że po drodze trzeba będzie jakoś ten wóz zatrzymać.

 

Musiałyśmy wiedzieć dokładnie, o której przejechał, jakim samochodem (mógł zmieniać), czy był z kierowcą, czy także z adiutantem, a nawet w jakim był nastroju. Musiałyśmy dokładnie zapamiętać godzinę, a spoglądanie na zegarek mogło wzbudzić podejrzenia.

 

Na co jeszcze musiałyście zwracać uwagę?

 

- Praktycznie na wszystko, co się działo na ulicy podczas jego przejazdu, ale też tuż przed nim i tuż po nim. Czy jechały ciężarówki z policją? Ile? Czy przejeżdżały wozy opancerzone albo więźniarki? Musiałyśmy ustalić powtarzające się wydarzenia albo zdarzające się tam sporadycznie, które mogły zakłócić akcję. Życie tej ulicy nie mogło mieć przed nami tajemnic.

 

Zdarzały się jakieś wpadki, błędy?

 

- Raz wsiadłam do zerówki tylko dla Niemców, bo była prawie pusta. "Podjadę przystanek" - pomyślałam, a potem dostałam burę od "Rayskiego", który uznał, że to niepotrzebne ryzyko. Zabronił mi sięmalować, a mnie wydawało się, że jak stoję w pełnym makijażu na przystanku, to mam świetny kamuflaż. Ale w tej dzielnicy umalowanych dam się raczej nie spotykało, więc gdy się taka pojawiła, to zwracała uwagę. Zawsze mówiłyśmy o wszystkim, co robiłyśmy podczas obserwacji, i była to dobra zasada, bo dzięki niej eliminowałyśmy błędy.

 

Pytała pani po wojnie "Rayskiego", dlaczego do obserwacji Kutschery wybrał właśnie was?

 

- Do głowy by mi nie przyszło.

 

A "Dewajtis" zapytała.

 

- I co powiedział?

 

Że ją wybrał, bo wyglądała niepozornie: zamyślona dziewczynka z głową w chmurach. Nigdy nie można było zgadnąć, co jest przedmiotem jej zainteresowania, a tymczasem była bardzo spostrzegawcza.

 

- Poznałam ją w konspiracyjnym harcerstwie, byłyśmy w tej samej drużynie. Sprawiała wtedy wrażenie mało zorganizowanej, roztrzęsionej i wiecznie zdenerwowanej. I rzeczywiście robiła minę gapy. Była jednak niezwykle bystra - umiała powiązać dwa fakty teoretycznie niemające ze sobą nic wspólnego i wyciągnąć wnioski. Zawsze były logiczne i nie do podważenia. Na pytania odpowiadała zawsze sensownie i w sposób przemyślany. Podczas obserwacji nikt nie był w stanie się zorientować, komu się akurat przygląda, a już na pewno że wykonuje jakieś zadanie.


A pani zdaniem "Rayskiego" była elegancka i dokładnie lustrowała mężczyzn, tak jakby ich wszystkich chciała poderwać. Zachowywała się pani przy tym w sposób niezwracający uwagi.

 

- To było najważniejsze - nie można się było wyróżniać. Miałam 17 lat, ale wyglądałam poważniej i byłam zawsze zadbana: uczesana, schludnie ubrana. Tak mnie nauczyła mama. Nie zwracałam jednak na siebie uwagi.

 

Jednak "Dewajtis" nie miała jeszcze 15 lat. Dlaczego "Rayski" wybrał dziecko?

 

- Trudno to dziś pojąć, ale czasy były inne i młodzież inna. Wychowano nas patriotycznie, ojciec "Dewajtis", oficer, zginął w kampanii wrześniowej, a ona do dziś nie wie, gdzie leży. Gdy znalazła się w oddziale, była już ukształtowana i świadoma tego, co robi. Wychowywała ją macocha i zarazem rodzona siostra jej zmarłej matki. Urodziła ojcu Eli jeszcze młodszą córkę Julkę. I gdy zabrakło męża, to musiała te dwie dziewczynki utrzymać. W przypadku "Dewajtis" wiek nie odgrywał roli - tyle już przeżyła, że szybko stała się dorosła. W tej trzyosobowej rodzinie to ona, 14-latka, a nie macocha, zawsze miała decydujący głos.

 

Macocha wiedziała, że jest w oddziale?

 

- Oczywiście. W ich mieszkaniu odbywały się spotkania konspiracyjne. Raz w tapczanie, na którym spała, schowana była broń i ona doskonale o tym wiedziała. Dostawała też pomoc finansową od AK. Natomiast moja mama kompletnie się nie orientowała w tym, co robię. Mówiłam jej tylko, że jestem w harcerstwie i chodzę na tajne komplety, na które rzeczywiście chodziłam - i małą maturę zdałam w konspiracji. Ale nie miała pojęcia, że jestem w AK i wykonuję zadania bojowe.

 

Jak z harcerstwa trafiłyście do oddziału, który wykonywał wyroki?

 

- Nikt nam wcale nie powiedział, że idziemy do wojska, tylko że będziemy wykonywały poważniejsze zadania. Nie wiedziałyśmy, co to oznacza. Jako harcerki obserwowałyśmy głównie życie miasta - co się zmienia w dzielnicach, na ulicach, jacy ludzie tam mieszkają, jakie sklepy powstają, zakłady, apteki i np. gdzie mieszkają lekarze. Można się było domyślić, że nadejdzie taki moment, że te informacje mogą się okazać przydatne.

 

Odejście z harcerstwa nie było łatwe ani miłe. Kiedy jedna z harcerek, która służyła już w AK, zwerbowała nas, to zobowiązałyśmy się do milczenia. Pewnego dnia kilka dziewczyn - w tym ja i Elżbieta - powiedziało po prostu: "Odchodzimy". Dla koleżanek to była zdrada, ale nie mogłyśmy im nic więcej powiedzieć.

 

Skąd pseudonim "Kama"? To bohaterka "Dziejów jednego pocisku" Andrzeja Struga, konspiratorka, która ginie rozerwana bombą?

 

- Czytałam tę powieść, gdy miałam może ze 13 lat, i bardzo mnie "Kama" zafascynowała. Podziwiałam ją za odwagę i myślałam sobie, żeby w życiu choć trochę być taka jak ona... no, ale oczywiście nie zginąć.

 

A gapowata Ela wybrała "Dewajtis", potężny dąb z powieści Marii Rodziewiczówny. Nie było to trochę zabawne?

 

- "Ma mleko pod nosem, a w zębach pieluszki. Tak podobna do dębu jako słoń do muszki" - mówiono o niej żartem. Elżbieta przeczytała tę książkę i była poruszona dziejami tego dębu. Rósł na Żmudzi i symbolizował przeszłość kraju, dlatego stał się dla niej tak ważny. To był efekt tego patriotycznego wychowania.

 

Stworzyłyście niezwykle skuteczny duet wywiadowczy, pamięta pani waszą pierwszą akcję?

 

- Oczywiście, choć zginął nie ten, kto powinien. Na ulicy Leszno [dziś aleja "Solidarności"] obserwowałyśmy esesmana Engelbertha Frühwirta, sadystę z Pawiaka. Po służbie wracał tamtędy do domu, a po drodze wchodził jeszcze do bramy przy ul. Leszno 1. W podwórku był skład pożydowskich mebli, które po likwidacji getta wysyłali do Niemiec, i on się tym prawdopodobnie zajmował.

 

"Dewajtis" stała u wlotu Karmelickiej, skąd zawsze nadchodził, a ja przy tej bramie. Wpadłam na pomysł, żebyśmy udawały, że sprzedajemy pestki słonecznika, co było w Warszawie powszechne. Elżbieta miała taki zbiorniczek i krzyczała: "Pestki gorące, w usta palące!". Ale sprzedawanie słonecznika na ulicy przegrodzonej murem getta było dość podejrzane, bo tam mało kto chodził. Kiedyś zwrócił na nas uwagę granatowy policjant, a w zasadzie na mnie, bo zapytał Elżbietę, dlaczego taka elegancka dziewczyna sprzedaje słonecznik. "Dewajtis" powiedziała mu, że jesteśmy siostrami sierotami i te dochody są dla nas ważne. Dał nam spokój.

 

Wcześniej były dwie nieudane próby zabicia Frühwirta, aż w końcu dałyśmy cynk, że zjawił się na Lesznie. Kiedy przyjechali chłopcy, żeby go zlikwidować, odeszłyśmy w boczną uliczkę, a gdy już umilkły strzały, poszłyśmy zobaczyć efekty. Na ziemi leżał gestapowiec i od razu zorientowałyśmy się, że to nie Frühwirt. Sprzątnęli Stefana Kleina, innego gestapowca, który na to też zasługiwał.

 

"Hanka", trzecia dziewczyna w waszym zespole, miała 28 lat. Była starsza od was o pokolenie.

 

- Została przydzielona do "Pegaza" z tzw. Dysku, czyli oddziału Dywersji i Sabotażu Kobiet Kedywu. "Rayski" znał ją i wysoko cenił. Znała niemiecki, była piękna, choć nie podkreślała urody i bardzo skromnie się nosiła. Niepozorna, cicha, małomówna, a jednocześnie pełna nienawiści do Niemców. To była taka wyrafinowana i chłodna nienawiść. "Hanka" robiła rzeczy, na które mało kto mógłby się zdobyć.

 

Na przykład?

- Przed akcją likwidacyjną Emila Brauna, szefa warszawskiego Wohnungsamtu [urzędu mieszkaniowego], nie wiedzieliśmy, jak on wygląda, lecz jedynie to, że urzęduje wbiurzena ul. Daniłowiczowskiej. I "Hanka" tam poszła, stanęła przed jego drzwiami, a gdy wchodził interesant, wemknęła się, popatrzyła na Brauna, przeprosiła po niemiecku i wyszła. "Rayski" uznał, że to lekkomyślność, dostała burę, ale to dzięki niej akcja się udała, bo rozpoznała Brauna i dała chłopakom znak chustką. Zginął przed swoim urzędem.

 

Podobno marzyła, żeby brać udział w zamachach z bronią w ręku?

- Tak. Tak jak my wszyscy doskonale wiedziała, co Niemcy robią na Pawiaku czy na Szucha, a w czasach Kutschery odbyło się mnóstwa publicznych egzekucji. Domagała się broni, ale chyba dopiero w czasie powstania spełniła to marzenie.

 

Idąc na akcję na Kutscherę, "Dewajtis" upodobniła się do, jak mówiła, "hitlerówki", dziewczynki z niemieckiej organizacji młodzieżowej. Włożyła białe podkolanówki z pomponami i upięła włosy. A pani?

 

- Byłam podekscytowana i zdenerwowana. Poszłam do kościoła pomodlić się, żeby podczas akcji wszystko zrobić jak należy i żeby kolegom nic się nie stało. To też zabrzmi dziś dziwnie, że ktoś się modli za to, żeby ktoś inny został sprawnie zabity, ale wierzyłam, że tak trzeba.

 

Pani Elżbieta wspominała po latach, że się nie bała, bo 14-latka nie myśli jak dorosły, nie do końca zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa.

 

- Już w Alejach Ujazdowskich byłam skupiona i nastawiona na wykonanie zadania. Śmierć? Rany? Więzienie? W ogóle o tym nie myślałam. Stanęłam naprzeciwko alei Róż i gdy Kutschera wsiadł do samochodu, przewiesiłam płaszcz przez ramię. Gdy skręcił w Aleje Ujazdowskie, Elżbieta, która czekała naprzeciw wlotu ul. Chopina, przeszła przed jadącym autem na drugą stronę. To był znak dla "Hanki" - stała na rogu Alej i ul. Piusa XI przy "Locie" [Bronisławie Pietraszewiczu], dowódcy oddziału. Powiedziała mu, że Kutschera jedzie, a on zdjął czapkę, co było sygnałem do rozpoczęcia akcji. Za chwilę z ul. Piusa XI wyłonił się samochód prowadzony przez "Misia", czyli Michała Issajewicza, który jechał na spotkanie auta Kutschery.

 

Szłam wtedy już Alejami w kierunku ul. Chopina i widziałam ten pojedynek na samochody. Kierowca Kutschery się zatrzymał i świecił żółtym światłem, żeby "Miś" go puścił. Więc Michał stanął, ale gdy Niemiec chciał skręcić do bramy, ruszył i doprowadził do zderzenia. Wtedy któryś z naszych podbiegł do auta Niemca i zaczął strzelać. Ale którego widziałam - "Lota" czy "Kruszynkę" [Zdzisława Poradzkiego], który był drugim wykonawcą - nie jestem w stanie powiedzieć, byłam w takim napięciu, że nie wszystko zapamiętałam.

 

Gdy zaczęła się akcja, "Hanka" odeszła ul. Piusa XI, a pani z "Dewajtis" miałyście pójść Chopina, w kierunku Mokotowskiej, ale tak się nie stało.

 

- Elżbieta miała się schować w bramie na Chopina, stanęła jednak na rogu Alej i patrzyła, co się dzieje. Ja, biegnąc od alei Róż w jej kierunku, zobaczyłam nagle, jak dwóch Niemców kładzie się z bronią na ziemi i zaraz będzie strzelać do naszych. Mogli pomyśleć, że skoro ona tam stoi i się nie boi, to może mieć coś wspólnego z zamachem. Krzyknęłam więc: "Ela! Ela!". Ona wtedy się odwróciła i odkrzyknęła coś do mnie po niemiecku. Pomyśleli, że jest Niemką, a gdy do niej dobiegłam, wskoczyłyśmy razem do tej bramy.

 

Co się w niej działo?

 

- Schowało się tam kilku Niemców, za bardzo się nami nie interesowali, wyraźnie się bali. Jeden nawet przesuwał do przodu kaburę z pistoletem, ale zaraz odsunął ją z powrotem i poszedł po schodach schować się wyżej, na klatkę schodową. Podążyli za nim też pozostali Niemcy. Po chwili w bramie zostałyśmy tylko we dwie. Wyszłyśmy dopiero, gdy ucichły strzały i miałyśmy pewność, że chłopcy odjechali. Ruszyłyśmy Chopina w kierunku Mokotowskiej, ale na ich skrzyżowaniu zmroziło nas. Stał tam Niemiec z przygotowanym do strzału pistoletem. Ela była ubrana jak "hitlerówka", a ja coś tam do niej po niemiecku powiedziałam i przeszłyśmy.

 

Na placu Zbawiciela wskoczyłyśmy do tramwaju i odjechałyśmy. Najpierw miałyśmy pojechać złożyć meldunek do naszego konspiracyjnego sekretariatu na ul. Kaliskiej, a potem do naszej szkoły na Jasnej 10. Pamiętam, że dopiero w tym tramwaju spadło ze mnie napięcie i pierwszy raz odezwałam się do Elżbiety po polsku.

 

Co pani jej powiedziała?

 

- "Ale będzie hałas". Tylko tyle.

 

I był...

 

- I to jaki!

 

Żołnierze, którzy wykonali wyrok na kacie Warszawy  to Oddział "Agat", "Pegaz", "Parasol"...

 

Oddział do zadań specjalnych "Agat" (od "antygestapo") został utworzony 1 sierpnia 1943 r. z Grup Szturmowych Szarych Szeregów rozkazem płk. Emila Fieldorfa "Nila", dowódcy kierownictwa Dywersji Komendy Głównej AK. Na czele oddziału stanął kpt. Adam Borys "Pług", cichociemny.

 

W styczniu 1944 r. "Agat" zmienił nazwę na "Pegaz" ("przeciw gestapo"), a tuż przed powstaniem warszawskim został przeformowany w batalion o kryptonimie "Parasol".

 

Między wrześniem 1943 r. a lipcem 1944 r. członkowie tego oddziału przeprowadzili kilkanaście operacji w ramach akcji "Główki", która miała na celu zabicie największych niemieckich zbrodniarzy w Generalnym Gubernatorstwie. Najsłynniejszy zamach - na Kutscherę - przeprowadził pierwszy pluton "Pegaza".

 

Następstwa zamachu na Kutscherę?

 

W dniu zamachu na Kutscherę zginęli Kazimierz Sott "Sokół" i Zbigniew Gęsicki "Juno". Po nieprzyjęciu do Szpitala Maltańskiego na ul. Senatorskiej najciężej rannych w akcji Bronisława Pietraszewicza "Lota" i Mariana Sengera "Cichego" zawieźli ich do Szpitala Przemienienia Pańskiego na Pradze. Podczas powrotu "Sokół" i "Juno" wpadli na niemiecką blokadę na moście Kierbedzia i po wymianie ognia skoczyli do Wisły, gdzie dosięgły ich kule.

 

"Lot" i "Cichy" zoperowani w Szpitalu Przemienienia Pańskiego, zagrożeni przez gestapo, byli potem przewożeni do kilku warszawskich szpitali. "Lot" zmarł w Szpitalu Wolskim 4 lutego, a "Cichy" dwa dni później - w Szpitalu Maltańskim.

 

Dzień po zamachu w odwecie w publicznej egzekucji Niemcy rozstrzelali sto osób. Jednak 15 lutego 1944 r. w Warszawie odbyła się ostatnia publiczna egzekucja (40 osób na ul. Senatorskiej) aż do powstania warszawskiego. Po zamachu na Kutscherę Niemcy zaniechali tej formy terroru.

 

Ogrodnik z Austrii...

Urodzony w 1904 r. w Oberwaltersdorfie w Austrii SS-Brigadeführer (generał-major) Franz Kutschera był z zawodu ogrodnikiem. W NSDAP i SS od 1930 r. W 1938 r. po anszlusie Austrii został zastępcą gauleitera Karyntii. Przed objęciem stanowiska dowódcy SS i policji dystryktu Warszawa (zastąpił likwidatora warszawskiego getta Jürgena Stroppa). Służył w 6. Dywizji Strzelców Górskich, walczył w Wogezach, a od lutego 1942 r. do maja 1943 r. służył w Mohylewie, gdzie został oficerem w sztabie Ericha von dem Bacha-Zelewskiego, wyższego dowódcy SS i policji przy Grupie Armii Środek. W maju 1943 r. został dowódcą SS i policji na całym zapleczu Grupy Armii Środek. 25 września 1943 r. został przeniesiony do Warszawy

 

Pamięć dla Naszych Bohaterów!

 

 Akcja Kutschera

 Zamach na Franza Kutscherę, 01.02.1944 r.
Była to jedna z najsłynniejszych, udanych akcji Armii Krajowej, do której doszło niedaleko domu Franza Kutschery i warszawskiej siedziby Gestapo.

 

Oceniając akcję Kedywu z 1 lutego 1944 r. prof. Norman Davis pisał: „Pod względem planowania i brawury zamach na SS-Brigadefuhrera Franza Kutscherę niewątpliwie nie ustępuje w niczym bardziej znanemu zamachowi na Reinharda Heydricha, który półtora roku wcześniej przeprowadzono w Pradze”.

 

W operacji AK uczestniczyło 12 osób: Bronisław Pietraszewicz „Lot” – dowódca akcji, Stanisław Huskowski „Ali”, Zdzisław Poradzki „Kruszynka”, Michał Issajewicz „Miś”, Marian Senger „Cichy”, Henryk Humięcki „Olbrzym”, Zbigniew Gęsicki „Juno”, Bronisław Hellwig „Bruno”, Kazimierz Sott „Sokół”, Maria Stypułkowska-Chojecka „Kama”, Elżbieta Dziębowska „Dewajtis”, Anna Szarzyńska-Rewska „Hanka”.

 

W wyniku akcji na Kutscherę śmierć poniosło czterech jej uczestników. Gęsicki „Juno” i Sott „Sokół”, otoczeni przez Niemców na Moście Kierbedzia, w czasie odprowadzania samochodu do garażu, skoczyli do Wisły, ginąc w jej nurtach. Ciężko ranni Pietraszewicz „Lot” i Senger „Cichy” zmarli kilka dni po zamachu. Straty niemieckie wyniosły 5 zabitych i 9 rannych

 

 

 

 

Autor: DODATEK HISTORYCZNY , Polskie Radio

Redakcja: Lidia Jurek i Monika Kaczmarska